Ania: Co robicie w sobotę? Marcin: Hmmm.. Nie wiem sam a co ?:) Ania: Wypad w jakieś górki? Marcin: Ooo, nie głupi pomysł (...) Marcin: O 7 wyjazd ?
Marcin: Może ognicho :) Mam wziąć kiełbachy? Ania: No weź.. ;) lecimy po bandzie ;p Marcin: ;) To do jutra Ania: Do jutra! I tą oto szybką rozmową zadecydowaliśmy, żeby sobotni dzień KSM-owicze spędzili razem, spontanicznie, w słowackich górkach. O godz. 9.00 pozostawiliśmy
samochód w ojczyźnianej Piwnicznej i
pieszo, przez przejście graniczne Mniszek, wyruszyliśmy na słowackie szlaki. Już
po kilkuset metrach marszu wzdłuż Popradu, pierwsza przygoda. Zainteresowani
starym cmentarzem postanawiamy wejść i przyjrzeć się mu z bliska. Niestety, nie
każdy z nas zauważył wystający z ogrodzenia drut - odtąd Tomek szedł z „wywietrznikiem”
w spodniach ;p Ruszyliśmy dalej, odkrywając słowacką przyrodę: śpiew ptaków,
szum drzew i strumyków, leśne zwierzęta... Droga ucieka spod nóg, krótka
przerwa na śniadanie i marsz kolejnymi szlakami. Dotarliśmy w końcu na polany na górce Nad Modrinami. Tu „wymuszony” przystanek, ponieważ szlak gdzieś się zagubił. Postanawiam zejść do pobliskiej wsi, by zapytać miejscowych o drogę. Napotkana kobieta tłumaczy mi, że „na Osly, to lepiej iść wierchem” :D Biorę sobie jej słowa do serca, wracam na szczyt do reszty i ruszamy wierchem na podbój Oślego Szczytu. Przez bagniste tereny docieramy do strumyka, przez który usiłujemy przeskoczyć. Udaje się każdemu.... no, .prawie. Odtąd Julka idzie z przemoczonymi butami :D Przemierzamy leśne tereny przez śnieg i błoto, docierając w końcu na szczyt. Tutaj zjemy obiad. Rozpalamy ognisko, pieczemy kiełbaski – trzeba nabrać sił, bo to nie jest ostatni punkt trasy. Po posiłku i odpoczynku ruszamy znów energicznie w kierunku Starej Lubovni. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy znów czegoś nie wymyślili ;) Marcin, ubrany w strój moro, do tego stopnia wystraszył dwie piwkujące na leśnej polanie Słowaczki, że uciekały przed nim w las... :D W drodze powrotnej uspokaja ich jednak, iż nie jest Leśniczym, podejmując z nimi rozmowę ("Slovakia? Podobne języki! My wracamy do Polski";)) W końcu naszym oczom ukazują się mury Lubovnianskiego Zamku. Niegdysiejsza polska warownia, dziś służy jako słowiańska atrakcja turystyczna. Nie wchodzimy do środka, ponieważ nie wzięliśmy żadnych „ojro” ;) Kilka fotek i marsz powrotny ku granicom kraju. Robimy więcej przerw, bo całodzienny marsz daje się we znaki. Schodzimy z gór do znanego nam Popradu. Wszyscy są tak zmęczeni 11 - godzinną wędrówką, że rozsiadłszy się na brzegu rzeki oznajmiają, iż nie pójdą ani kroku dalej ;) Idę więc po samochód i wracam, zabierając zmęczonych Druhów do domu. Mimo przemoczonych butów, zbłoconych spodni, i zwichrzonych włosów, już następnego dnia pojawia się pytanie: „Kiedy kolejny wypad?”. No właśnie – ktoś chętny? Ja już obmyślam kolejną trasę na majowy weekend! :) Ania Szczepanek |
Historia KSM Bobowa >